Koneserzy powiedzą, że „Bożole” z dobrym winem ma niewiele wspólnego. Że cierpkie, proste i nadmuchane przez marketing. Pewnie sporo w tym prawdy bo właśnie dla lepszej sprzedaży rozkręcono cały ten interes. Młode wino piło się we francuskim regionie Beaujolais od dawna ale dopiero w latach 80’tych XX wieku przebiegli producenci postanowili wypromować swoją markę w świecie. Zrobili to jak widać skutecznie skoro niegdyś lokalne święto stało się globalnym wydarzeniem.
Co można powiedzieć o samym winie? Pędzone z winogron Gamay Noir a Jus Blanc – rok rocznie zbieranych ręcznie przez nawet 20 tysięcy ludzi - do kieliszków leje się w już w 6 tygodni po żniwach. A że winogrona maceruje się w kiściach wino, któremu nie daje się czasu na dojrzewanie zachowuje swój tak zwany młodzieńczy charakter. Składają się nań ciemnoróżowa a nawet fioletowa barwa, kwaskowatość (przez niektórych nazywana cierpkością), eksplozyjna owocowości, łagodne taniny i zapachy – wiśnie i banany, jeżyny i borówki, aromaty roślinne i kwiatowe. Właśnie naszła mnie na nie ochota!
Urok Beaujolais tkwi właśnie w jego prostocie. Nie trzeba podchodzić do niego z namaszczeniem jak do butelki Petrusa z lat 60-tych, nie wymaga specjalistycznego szkła, dekantacji, skomplikowanych rytuałów degustacyjnych. Po prostu schłodzone do 12-13 stopni Celsjusza leje się je w kieliszek z, którego błyskawicznie trafia do gardła i do głowy. Nie jednej, a milionów jednocześnie. Wino pite w samotności smakuje dobrze ale butelka opróżniana w dobrym towarzystwie to za każdym razem święto.
2 comments:
Zupełnie bym zapomniała o Bożole, gdyby nie ten wpis. Dzięki! Też mnie właśnie naszła ochota:). Szczególnie podoba mi się wizja bycia częścią upajających się milionów.
so...let's drink :)
Post a Comment