Monday, August 23, 2010

He's back!

Bez zbędnych ceregieli – wracam do pisania. Taki mam w każdym razie zamiar, mocne postanowienie.

Na fakt, że od kilku miesięcy niemal nie pisałem, wpłynęły kilka czynników w tym jeden, najistotniejszy - podróż życia czyli niemal pół roku spędzone w Azji. Gdybym znalazł czas to pisać byłoby o czym ale czasu nie znalazłem – za dużo było wrażeń i emocji poza winiarskich– tym dawałem upust na blogu podróżnym.

Podróż się skończyła ale iWines do formy nie wróciło. Bo i ja tak naprawdę nie wróciłem do domu. Oto wylądowałem 270 km na południe od Wrocławia – w Krakowie. Tu od kilku miesięcy układam sobie życie i w tym układaniu zabrakło czasu na wino. Nie, nie na pisanie o winie, na wino samo w sobie. Nie było czasu i warunków do degustowania, dumania, przeżywania.

Czas to zmienić. O to siedzę wreszcie w świeżo wynajętym mieszkaniu z lampką wina w dłoni. Mam swoja własną kuchnię, stół, prawdziwy kieliszek i święty spokój. Ba! Mam nawet zacienione, chłodne miejsce do przechowywania co ciekawszych butelek. Nic tylko coś odkorkować i zdać z tego relację. Co zresztą zaraz uczynię.

Ale najpierw jeszcze kilka słów wyjaśnienia - fakt, że panowała tu ostano cisza, nie oznacza, że winiarsko nic się u mnie nie działo. Wręcz przeciwnie. Jeszcze w Azji udało mi się spróbować Indyjskiego Syrah i kilku niezłych win Tajskich, spotkałem się z redaktorem rubryki winiarskiej największej angielskojęzycznej gazety w Bangkoku i znalazłem kilka butelek Chateau Angelus w kambodżańskim markecie. A do Europy wróciłem rychło w czas by odbyć fantastyczną tygodniową podróż po winnych regionach Szwajcarii gdzie dałem się zaskoczyć rewelacyjnym starym pinotom w Valais i genialnym merlotom w Ticino. Z tych kilkunastu degustacji i kilku wizyt u producentów został mi cały zeszyt notatek – teraz pozostaje znaleźć czas by przelać je tutaj.

Wiem też (i cieszę się!), że międzyczasie „konkurencja” nie spała i polska winna blogosfera rozwijała się prężniej nawet niż polskie winiarstwo . Choć ja i nie tylko nieco przyspaliśmy, inni szturmem wdarli się do świadomości nas wszystkich ciekawych wina – równowaga zatem nie została zachwiana. Aby nie została zachwiana również równowaga tego posta i by nie zrobiło się zbyt auto tematycznie teraz kilka słów o winie, które popijam.

Butelka przypomina te bordoskie – i kształtem i etykietą, na której na białym tle widnieje rycina prezentująca posiadłość, w której powstało wino. A powstało na dalekim południu Szwajcarii, w regionie Ticiono gdzie robi się znakomite merlot. Ten konkretny stworzony został ręka jednego z tamtejszych lepszych producentów – Guido Brivio. Miałem zresztą przyjemność poznać tego jegomościa i pospacerować z nim po jego chłodnych piwnicach wykutych w zboczu góry, ale o tym innym razem. Wracając do wina – roztacza ono piękny zapach malin, kawy i tytoniu, soczysty i intensywny. W ustach aksamitna harmonia, żywa kwasowość zamknięta w eleganckiej strukturze tanin. 13,5% alkoholu obecne ale nie dominujące. 3 lata w butelce nieco to wino wygładziły ale jestem przekonany, że mogłoby poleżeć kolejnych 10. Pół roku temu, jeszcze przed wizyta w Szwajcarii dziwiłbym się, że w tym małym kraju powstać może merlot wart prawobrzeżnego Bordeaux. Teraz wiem, że ta butelka to jedynie potwierdzenie reguły. Wino godne tej uroczystej okazji. Godne toastu za nowy początek. Zatem - Salute!

Nazwa: Riflessi D'Epoca
Region: Szwajcaria DOC Ticino
Rocznik: 2007
Szczep: Merlot


PS. I jeszcze jedna ważna zdaje się informacja – iWines doczekało się wersji angielskojęzycznej, która zamierzam uzupełniać równolegle z tym co będzie się działo tutaj. Ciekawscy mogę zerknąć tutaj.

5 comments:

TomaszJ said...

Nie wiedziałem, że do Krakowa powędrowałeś. Gratulować? :-)

Maciej Klimowicz said...

Czy ja wiem czy jest czego? Tak los rzucił a ja się szarpał nie będę :)

Białe nad czerwonym said...

Witaj Maćku z powrotem!!!

Anonymous said...

O, a czymż ciekawym będziesz się w Krakowie zajmował? I jak na razie wypada porównanie z Wrocławiem?

Maciej Klimowicz said...

Próbuję tu rozkręcać firmę ze znajomymi.

Kraków jest większy niż Wrocław, więcej tu turystów, więcej obcych języków na ulicy, więcej restauracji i klubów (ale te są bardziej "posh", więcej facechecków i tym podobnych wynalazków). Poza tym różnic nie widzę - wszak nie ważne gdzie, ważne z kim.