Polskie ekipy telewizyjne nie zapędzają się chyba zbyt często na degustacje win. Najwyraźniej widok bandy oszołomów siorbiących ciecz z kieliszka i plujących nią do wiaderek nie mieści się w ramówce. Tymczasem na degustacji win z Chile, która odbyła się niedawno w Warszawie dziennikarzy było kilku, wśród gości krążył nawet operator z kamerą a reporter telewizji informacyjnej co chwilę wyciągał mikrofon w stronę prezentujących swoje butelki winiarzy. Niestety, żadne z pytań, które zadał nie dotyczyło wina.
Telewizja pojawiła się w hotelu Hyatt dlatego, że gdy w Warszawie 24 wystawców i kilkudziesięciu gości dumało nad kieliszkami, kilkanaście tysięcy kilometrów dalej wydobywano spod ziemi trzydziestu trzech uwięzionych tam od 2 miesięcy górników. I z tego właśnie powodu toasty w to środowe popołudnie były wyjątkowo monotematyczne. A było co w znosić za powodzenie tego, co media okrzyknęły najbardziej niesamowitą akcją ratownicza w historii górnictwa. Producenci zaprezentowali około 200 win z około 10 szczepów.
Szczerze mówiąc win z Nowego Świata nie kupuję prawie nigdy, zbyt jestem pochłonięty wkuwaniem na pamięć nazw francuskich apelacji i hiszpańskich szczepów żeby znaleźć czas na wina Chile, które wydawały mi się owszem tanie, ale jednocześnie przeciętne. Tymczasem z każdą kolejną próbką uświadamiałem sobie, że to przekonanie jest tylko w połowie prawdziwe. Dokładnie w pierwszej połowie – wśród prezentowanych butelek było niewiele w cenie powyżej 100 zł. Ten pułap udało się przekroczyć między innymi winu Hugo Casanova Don Aldo Cabernet Sauvignon dostępnym w sieci La Passion du Vin. Ale czy 138zł za dziesięcioletnie wino to dużo? Chyba nie. Choć szczerze mówiąc bardziej smakowały mi tańsze wina od tego wystawcy – w tym soczyste Carmenere Antano (31zł) a zwłaszcza pełne życia i owocu Charonnay Reserva (48zł)
To właśnie wina z Chardonnay zaskoczyły mnie najbardziej. Szczep, który na co dzień omijam z daleka w rękach kilku z obecnych w Warszawie winiarzy pokazał swoje czyste, niezmącone oblicze. Za przykład niech posłuży jeden z moich faworytów tej degustacji – Apaltagua Chardonnay Reserve 2010 (Festus) – wino o intensywnym zapachu kwiatów i passiflory, w ustach żywiołowe, wybuchowo owocowe, a przy tym miękkie i krągłe. To zresztą nie jedyne wino od tego producenta, które zrobiło na mnie dobre wrażenie – podobało mi też Syrah Reserve 08 o aksamitnych ustach i zapachu poziomki oraz nieco poważniejsze Signature Cabernet Sauvignon 08 o pięknym aromacie starzejącego się wina i eleganckich, śliwkowych ustach. Wina masywne, ale przy tym nie męczące i szczere jak łzy w oczach reprezentującej winnicę Stephanie Billikopf podczas wznoszenia toastu za wyzwalanych na odległym kontynencie górników.
W oceanie dobrego wina, które tego popołudnia lało się do kieliszków wyróżniły się też butelki z winnicy Cavas Submarinas – i to nie tylko ze względu na jakość samych win (bardzo przyjemne, soczyste Pinot Noir), a przez ekstrawaganckie pomysły na produkcję i promocję. Właściciel winnicy, zapalony nurek, wpadł na pomysł by podkreślić nadmorski charakter swojego terroir leżakując wina...w oceanie. Butelki moczą cię przez kilka miesięcy w zimnych wodach Pacyfiku by następnie trafić na stoły – niestety na razie nie polskie. Producent nie ma u nas jeszcze dystrybutora – ale miejmy nadzieje, że przy takim potencjale marketingowym popartym świetną jakością to tylko kwestia czasu.
Z oskarżeniami o marketingowe pobudki może spotkać się właściciel marki Lautaro, który na etykiecie swoich win umieszcza logo Fair Trade co w skrócie znaczyć ma, że wspiera małych lokalnych winogrodników i dba o środowisko. Miejmy nadzieję, że to prawda, ważne jednak, że bronią się jego wina – nieco wycofane, z początku skromne, można by powiedzieć – nie chilijskie. Za przyjemne, pachnące herbatą owocową Carmenera zapłacimy w Piotrze i Pawle 32 zł.
Kontynuując wątek marketingowy nie sposób nie wspomnieć o Concha y Torro – baronie polskich supermarketów i stacji benzynowych. Jeden z największych chilijskich producentów pokazał na degustacji przekrój przez swoją ofertę – obok podstawowych Frontera oraz Sunrise pojawiły się popularne, promowane historyjką o nawiedzonej przez diabła winnej piwnicy Casillero del Diablo oraz nieco droższe butelki tego producenta – Marques de Casa Concha., w tym niezłe Sarah z 2004 roku. Tyle że za 70zł można mieć lepsze chilijskie wina. Za mniejsze pieniądze zresztą też.
Dziś - tydzień później - mało kto pamięta o spektakularnej akcji ratunkowej, o górnikach nie mówi się już w mediach. Ja tymczasem nie bardzo pamiętam poszczególne butelki, z których dopiero co tak ochoczo czerpałem. Trochę to wina mojej kiepskiej pamięci, ale nie tylko – winne są i wina z Chile. Skąpane w słońcu, bezpośrednie, miłe w odbiorze cierpią nieco na brak indywidualności. Choć cieszą się dobrą opinią jako całość, ciężko znaleźć wśród nich skarby, wina do których się wraca. Na szczęście chilijscy winiarze oraz nasi importerzy są chyba tego świadomi i przeważnie dyktują za tamtejsze butelki naprawdę rozsądne ceny. Między innymi dzięki temu gdy w Chile rodziło się nowe, narodowe święto ja poznałem całą masę dobrych win. Dobrych na co dzień.
.
No comments:
Post a Comment