O tym, że wciąż nie mogę przekonać się do win z nowego świata (cóż za uogólnienie!) i faworyzuję wina francuskie (chyba jeszcze gorsze uogólnienie) już kiedyś wspominałem. Dzisiaj miałem okazję zderzyć te dwa światy ze sobą. Wieczorem na stole wylądowały dwie butelki. Wino Fuzion – Shiraz Cabernet rodem z Argentyny oraz nieprzyzwoicie tania (do 2 euro) butelka z Cotes du Rhone.
Pierwsze wino cieszyło oko ładnie zaprojektowaną etykietką w kolorze fiołkowym. Z tyłu przeczytać można było jakich to wspaniałości można spodziewać się w środku. Że powstaje ono już od lat 60-tych i że wśród licznych aromatów znaleźć w nim można na przykład suszone figi. Druga butelka zupełnie niepozorna. Próżno szukać nazwy producenta o poetyckim opisie zawartości nie wspominając. Ot nazwa apelacji i na tym koniec. A potem wino trafiło do kieliszków.
Argentyńczyk wręcz dusił intensywnością aromatu choć nie mogę szczerze powiedzieć, że wyczułem te suszone figi. Za to po pierwszym łyku poczułem jak by mi ktoś w mordę strzelił i wybił wszystkie zęby. Usta wypełniły się skoncentrowanym gryzącym smakiem. Jak pocałunek z dziewczyną, która bez ostrzeżenia pakuje język prosto do gardła.
Francuz zaczął delikatnie. Wino nie chciało dzielić się swoim aromatem zbyt ochoczo. Dopiero cierpliwe mieszanie uwolniło zaskakująco intensywne, ciemne, leśne aromaty – jeżyny, jagody i nieco powideł śliwkowych. Również ustom trzeba było dać nieco czasu by poczuły, że mają do czynienia z naprawdę niezłym winem – może z nieco zbyt wysoką kwasowością ale za to o przyjemnym owocowym charakterze i ze świetnymi, nie natarczywymi taninami.
Pierwsze wino próbowało mnie ogłuszyć i niemal mu się to udało, drugie postawiło na flirt by swoje prawdziwe oblicze pokazać we właściwym momencie. Pierwsze pozostanie jednorazową przygodą, do drugiego jeszcze chętnie wrócę.
Pierwsze wino cieszyło oko ładnie zaprojektowaną etykietką w kolorze fiołkowym. Z tyłu przeczytać można było jakich to wspaniałości można spodziewać się w środku. Że powstaje ono już od lat 60-tych i że wśród licznych aromatów znaleźć w nim można na przykład suszone figi. Druga butelka zupełnie niepozorna. Próżno szukać nazwy producenta o poetyckim opisie zawartości nie wspominając. Ot nazwa apelacji i na tym koniec. A potem wino trafiło do kieliszków.
Argentyńczyk wręcz dusił intensywnością aromatu choć nie mogę szczerze powiedzieć, że wyczułem te suszone figi. Za to po pierwszym łyku poczułem jak by mi ktoś w mordę strzelił i wybił wszystkie zęby. Usta wypełniły się skoncentrowanym gryzącym smakiem. Jak pocałunek z dziewczyną, która bez ostrzeżenia pakuje język prosto do gardła.
Francuz zaczął delikatnie. Wino nie chciało dzielić się swoim aromatem zbyt ochoczo. Dopiero cierpliwe mieszanie uwolniło zaskakująco intensywne, ciemne, leśne aromaty – jeżyny, jagody i nieco powideł śliwkowych. Również ustom trzeba było dać nieco czasu by poczuły, że mają do czynienia z naprawdę niezłym winem – może z nieco zbyt wysoką kwasowością ale za to o przyjemnym owocowym charakterze i ze świetnymi, nie natarczywymi taninami.
Pierwsze wino próbowało mnie ogłuszyć i niemal mu się to udało, drugie postawiło na flirt by swoje prawdziwe oblicze pokazać we właściwym momencie. Pierwsze pozostanie jednorazową przygodą, do drugiego jeszcze chętnie wrócę.
Komentarze