Przejdź do głównej zawartości

Nie takie „Wino” straszne?

Fajnie jest być tym pierwszym i jedynym. Nie trzeba oglądać się na boki, drżeć przed konkurencją. Można mówić co się chce i nie martwić się, że ktoś krzyknie „sprawdzam”. Można nadawać ton, wyznaczać trendy, kreować gusta.

Ale bywa i tak, że minusy przesłaniają plusy. Jedyny jest sam, na świeczniku, na celowniku. Wszyscy patrzą mu na ręce, za wszystko się go wini, za wszystko krytykuje.

Taki właśnie los spotyka jedyny polski periodyk o winie – „Magazynu Wino” (Pominę prasę bardziej branżową albo wydawane przez ten czy ów sklep winiarski pisemka).

Plusów pracy w redakcji takiego wydawnictwa nie sposób przecenić – któż nie chciałby mieć na wyciągnięcie ręki najlepszych butelek od najznamienitszych producentów. Któż nie chciałby podróżować do najpiękniejszych zakątków świata żeby pić, jeść i spoglądać na to wszystko krytycznym okiem. Ja bym chciał. Mniej natomiast chciałbym, żeby każda podana przeze mnie informacja była analizowana przez łasych na wpadki czytelników, każda notatka degustacyjna jawiła się tym i owym jako skutek czyichś wpływów i pieniędzy, każde słowo przykładane było do miary określającej czy nie jest aby zbytnio poetyckie czy oderwane od rzeczywistości.

„Magazyn wino” jest krytykowany zawzięcie i namiętnie. Na forach, na blogach, w prywatnych rozmowach. Bywa, że zarzuty są słuszne – dwumiesięcznik ma niewątpliwie problemy z prenumeratą a seria artykułów o degustacji wody wyglądała jak żywcem wyjęta z Monty Pythona. Bywa, że krytyka rozbija się o gusta – tak jak w przypadku oskarżeń o zbytnie nasycenie tekstów metaforą i liryką, przed którymi dzielnie broni się w najnowszym numerze Ewa Wieleżyńska. Zdarza się też, że wytaczane są ciężkie działa pomówień o przekupstwo, klientelizm i brudne układy. Statystyczny Polak wie pewnie o lądowaniu Talibów w Klewkach. Statystyczny polski miłośnik wina mógł słyszeć o lądowaniu redaktorów „Magazynu Wino” w Klekotkach. Padały oskarżenia o sponsorowane wyjazdy, układy z importerami, brak dziennikarskiego obiektywizmu.

Czy te oskarżenia są słuszne? Nie wiem czy jak to się modnie mówi „nie posiadam wiedzy na ten temat”. Nie posada jej zresztą pewnie nikt, kto nie pracuje w specjalnej komórce CBA do spraw „MW”. Poza tym nie podoba mi się taka wizja świata, nie umiem być podejrzliwy, węszyć wszędzie spisku, wszystkich podejrzewać o manipulację i kłamstwo. Lubię lubić ludzi.

O tym, że również załoga „MW” da się lubić przekonałem się niedawno, dzięki niespodziewanie otrzymanemu zaproszeniu na panel degustacyjny do kolejnego numeru. Dumając w ciasnej salce konferencyjnej nad kolejnym winem, często więcej uwagi poświęcałem siedzącym ze mną ludziom niż zawartości kieliszka. Cieszyłem się słuchając jak redaktorzy wyczuwali nosem rosnące przy torach wiśnie zbierane w dzieciństwie i papierową torebkę po orzeszkach ziemnych. Gdy w ustach odnajdowali rozpuszczone misie żelki albo banana, który powracał by ratować kiepskie niestety wino. Podziwiałem, gdy bezbłędnie odgadywali miejsce pochodzenia a bywało że i producenta degustowanej w ciemno butelki. A najbardziej, bardziej od kwiecistego języka czy trafionych strzałów podobała mi się pasja z jaką o winie dyskutowali. Przez tych kilka godzin to, czy nos jest owocowy czy reduktywny, czy owoc jest dojrzały czy zagotowany, czy wino jest tylko prawie dobre czy aż dobre z minusem, było naprawdę najważniejsze.

I to w ogóle jest najważniejsze. Zarówno gdy się wino robi, jak i gdy się o nim pisze. Gdyby nie było pasji pilibyśmy pewnie poprawne wina i czytalibyśmy poprawne magazyny, chodzilibyśmy na poprawne filmy do kina i prowadzilibyśmy grzeczne, poprawne rozmowy. Nic tylko strzelić sobie w łeb.





Wiecej o tym jak zyje Polak w Tajlandii jakie sa ceny w Tajlandii i jak skonczyla sie moja wyprawa do Azji

Komentarze

deo pisze…
W ogóle się z Tobą nie zgadzam (co pewnie Cię nie dziwi :) ). Nie wyobrażam sobie funkcjonowania pisma bez informacji zwrotnej od odbiorców. A że ta bywa krytyczna, to chyba tylko lepiej? Obserwując ostatnie trendy w Magazynie mam wrażenie, ze pismo, kiedyś kierowane do ludzi takich jak ja, znalazło sobie nową, całkiem inną grupę czytelników (a raczej chyba czytelniczek, bo MW ma teraz charakter pisma dla kobiet), oczekujących na artykuły o wodzie, kawie, jabłkach, seksie i SPA. I bardzo dobrze, jeśli to mu pozwoli na dalsze funkcjonowanie i rozwój, to się cieszę i życzę powodzenia. Chciałbym tylko (mógłbym dodać "jako stały czytelnik od numeru zerowego do dzisiaj", ale wiem, że żaden to argument) znajdować wciąż w tym piśmie coś dla siebie, a o to ostatnio coraz trudniej. Może mi nie wystarcza intelektu albo wyobraźni żeby zrozumieć, co to znaczy "umiejętnie użyta beczka" czy "cytrusowe taniny" albo co to znaczy że wino jest "potoczyste"; z pewnościa brakuje mi bazy poznawczej, żeby rozpoznawać co najmniej połowę z używanych przez autorów wzorców aromatycznych. Jeśli rozumiesz, co to znaczy "jabłkowo - wapienne crescendo" albo "chlorofilowa końcówka" to gratuluję, ja tego nie kumam ni w ząb. Co do liryki i metafor: nie jestem przeciw, ale wtedy, kiedy służą wyrażeniu treści, a nie są tylko popisami stylistycznymi. Polemikę dotyczącą Klekotek rozumiem zupełnie inaczej niż Ty, bo nie podejrzewam nikogo z MW o "przekupstwo, klientelizm i brudne układy", ale widzę rażący brak profesjonalizmu, jakiś pół-sponsoring, w którym nie wiadomo, o co chodzi. Nawiasem mówiąc ten nurt jest kontynuowany w bieżącym numerze: znów tekst o spa sugerujący, że ekipa z MW nieźle sie tam bawiła, a w zamian za to została w pismie umieszczona żenująca pseudoreklama. Musisz mieć w sobie niezmierzone pokłady miłości bliżniego, jeśli Cię to nie razi :-) To, że ekipa MW jest fajna, to wiem, ale chciałbym (to jest mój głos mniejszości), żeby robili równie fajne pismo o winie, bez rozbudowanego kącika poetyckiego.
Maciej Klimowicz pisze…
Deo, ale z czym się nie zgadzasz? Przecież nigdzie nie napisałem, że krytyki ma nie być. Wręcz przeciwnie, krytyka musi być a nie tylko aplauz i zaakceptowanie. Uznałem tylko, że w całym oceanie narzekań, należy się też pochwała. Bo uważam, że MW zasługuje na komplementy – chociażby za szerzenie wiedzy o winie i wspomnianą pasje do niego. Napisałem "Nie takie "Wino" straszne?" a nie "MW to perfekcja ucieleśniona" - sam mam wiele do zarzucenia magazynowi i chętnie dostosował bym go swoich potrzeb.

Niestety, jeszcze się taki nie urodził, co by wszystkim dogodził. Nie miałem jeszcze w rękach gazety czy magazynu, który przeczytałbym z zainteresowaniem od deski do deski. Nie inaczej jest z MW. Czytam felietony, czytam opisy regionów, olewam SPA i w dużej mierze przewodnik kupującego. Do póki jednak gazeta nazywa się "magazyn wino" a nie "magazyn SPA" a proporcje tekstów nie zostaną totalnie zaburzone - jest ok. Według mnie jeszcze nie zostały - magazyn cięgle jest o winie a inne tematy to tylko dodatek.

To czy język używany w magazynie Ci się podoba czy nie jest chyba kwestią gustu. Mi odpowiada, nie znam innego do rozmowy o winie. Takiego samego używają winiarze i dziennikarze, których miałem okazję poznać. Mówić o winie nie jest łatwo - vide motto tego bloga. A mówienie o winie precyzyjnie, pięknie i tak żeby wszyscy rozumieli- to niemal niemożliwe. Ja czytam "potoczyste" i chwytam o jakie wino chodzi, Ty wolałbyś inny przymiotnik. To nie jest kwestia intelektu, to jest kwestia czucia.

Metafory? Dla mnie są po to żeby nie było nudno, żeby tekst nie zmienił się w instrukcję obsługi czy podręcznik. Pisanie o winie ma dla mnie więcej wspólnego z tłumaczeniem poezji niż suchym opisem - i takie nasycony metaforami i porównaniami tekst czyta mi się przyjemniej.

No i wreszcie nieszczęsny sponsoring. Dziennikarze jeżdżą za darmo po świecie, za darmo chodzą do kina, za darmo testują najnowsze gadżety. Po to by o nich potem pisać. I co najlepsze wcale nie zawsze pisać dobrze. Gdyby tak było, wszystkie recenzje filmów w prasie byłyby entuzjastyczne a wszystkie wina opisane w MW - wybitne. Fakt, że coś dostaję za darmo nie znaczy, że przyjmuje to bezkrytycznie, z pocałowaniem rączki. W tym zawodzie darowanemu się zagląda i to uważnie o inaczej z dziennikarza człowiek zmienia się w marketingowca. Którym z tych dwóch są redaktorzy MW? 100% pewności nie mam. Ba! Nawet nie czytałem tekstu o Klekotach. Może dlatego ciągle wierzę, że jednak dziennikarzami - utwierdziłem się w tym podczas panelu, o którym pisałem - sądząc po tej jednej degustacji, podejrzenia o brak niezależności w redakcyjnych ocenach win można włożyć między bajki - wszystko odbyło się zgodnie z zasadami degustacji w ciemno a wszystkie oceny i opinie zostały zanotowane zanim poznaliśmy nazwy producentów, regionów i dystrybutorów. I znowu - wierzę, że w niezmienionej firmie trafi to wszystko na łamy MW - choć może wynika to z tych moich pokładów miłości bliźniego?;)

Też chcę, żeby MW było coraz lepsze, żeby rozwijało się razem z rozwojem kultury wina w Polsce.Chcę też, żeby wyrosła mu konkurencja i to jak najlepsza - nic lepiej nie zachęca do pracy niż jej oddech na karku. A na razie mam nadzieję, że redaktorzy czytają to co pisze się o nich w sieci i wyciągają wnioski. A że czasem podwinie się im noga - cóż, człowiek powinien uczuć się na błędach.
deo pisze…
Nie zgadzam się z tyloma rzeczami, że mógłbym o tym napisać książkę :-) Ale najistotniejsza kwestia, w której się z Tobą nie zgadzam, to ocena języka, którego używa MW w opisach win. Dla mnie jest to język wypaczony, a ponieważ MW to jedyny poważny periodyk o winie w Polsce, ten wypaczony język przenosi się wszędzie - do innych gazet, do tekstów reklamowych, blogów... Może moje obserwacje są niemiarodajne, ale kiedy czytam niemieckie, amerykańskie czy brytyjskie teksty o winie, nigdzie nie ma takiego pieprzenia jak u nas. Czasem pojawi się jakieś odważniejsze porównanie, ale to na zasadzie wyjątku. Nie ma dyskretnie i elegancko użytych beczek ani potoczystości. Są KONKRETY. Może to mój problem, ze zacząłem czytać o winie zanim pojawił się MW. Zresztą w MW też na początku nie było takiej lewitacji jak teraz. Raz na jakiś czas pojawiła się pylastość, łupkowość, kora wierzby czy płyn do rozmrażania zwrotnic. W porównaniu z dzisiejszym językiem Magazynu - pikuś. Rozumiem, że niektórym ta stylistyka może się podobać. Dla mnie to idzie w złą stronę.

Popularne posty z tego bloga

Jak Bordeaux i Rioja spotkały się przy ruszcie

Soczysty kawał wołowiny przypieczony na pierwszym w tym roku grillu planowałem popić butelką z Bordeaux z 2005 roku. Wino okazało się na tyle lekkie i przyjemne, że starczyło ochoty na więcej. Skoczyłem więc do piwnicy/garażu po jeszcze jedną butelkę – padło na Roję z 2003 roku. Oba wina mają wspólny mianownik – Założyciel winiarni, z której pochodził moja hiszpańska butelka - Luciano Francisco Ramon de Murrieta – w 1848 roku przybył do Bordeaux by uczyć się produkcji wina. Po czterech latach wrócił do domu i z wykorzystaniem świeżo nabytej wiedzy zaczął wytwarzać wysokiej jakości wina Rioja. Zacznijmy jednak od Medoc: Nazwa: Chateau de Hauterive Kraj: Francja, Medoc, Cru Burgeois Szczep: Cabernet Sauvignon Rocznik: 2005 Cena: około 10 euro Miejsce zakupu: na jakimś lotnisku Brzydka czarna etykieta przypominająca tanie, hipermarketowe „Carte Noir”. Wino klarowne, dość ciemne, wiśniowe. W nosie zaskoczyła mnie lekkość i soczystość. Z początku sporo kompotu wiśniowego, z czasem wię...

Pragnienie

  Na pradawne pytanie – białe czy czerwone – w Bangkoku dać mogę tylko jedną odpowiedź – białe. (no, chyba że różowe ale to już inna historia). Przy bezustannie lejącym się z nieba żarze wina czerwone nie specjalnie się sprawdzają. Wyjęte z lodówki w ciągu minut ogrzewają się do temperatur czyniących je niepijalnymi, z tutejszą pikantną kuchnią nie chcą iść pod rękę, może wieczorem, w klimatyzowanej restauracji, do steku z wołowiny Kobe (a zjeść go można tu już za jakieś 70 zł) dałoby radę, ale na co dzień są bez szans. Dlatego sięgam po białe, wytrawne, z Indii , marki Revo . Czerwone spod tej samej etykiety sprawdziło się nieźle, ale doświadczenie uczy, że dobre białe zrobić jest trudniej. Wącham – nie wiem jak to działa, ale wygląda na to, że wraz z całą moją osobą do Azji przeprowadził się też mój nos. Zamiast gruszek czuję mango, zamiast jabłek – papaję. Zresztą bez wdawania się w szczegóły – zapach słodki, owocowy, choć jakby nieco zatęchły, rozgotowany. Wącham jeszcze ra...

Frescobaldi Castiglioni Chianti

Nazwa: Frescobaldi Castiglioni Chianti Kraj: Włochy Szczep : Sangiovese i Merlot - Castiglioni rozciąga się na obszarze 513 ha 115 z czego pokrywają winnice. Region leży 20 km na południowy zachód od Florencji w okolicy miasta Montespertoli. Merlot zbierany jest pod koniec września, , Sangiovese z początkiem października. Winogrona są delikatnie prasowane by uzyskać najwyższej jakości sok. Fermentacja przebiega przez 10 dni w beczkach ze stali nierdzewnej po czym następuje proces maceracji i fermentacji jabłkowo mlekowej. Wino leżakuje przez 6 miesięcy w beczkach ze stali nierdzewnej. - to o roczniku 2003 Rocznik: 2005 Cena: U nas jakies 50 zł. to przyjechało prosto z Włoch Kolor: Bardzo ciemny, niemal purpurowy, mało klarowny Zapach: Dość intensywny, przyjemny, czarne porzeczki, powidla sliwkowe. Smak: I znowu wolna amerykanka. Smakuje...jak wino ! (niespodzianka!). Dość długie ale finisz gorzkawy, taninowy, kwaśny. To się zdaje nazywa niepełna równowaga. Wino nic nie dało nocne...