Jeśli miałbym wybrać swoje dwa ulubione szczepy, wśród win białych bezapelacyjnie zwyciężył by riesling, w kategorii win czerwonych na szczycie podium stanął by pinot noir. Rieslingi (może poza ich słodkimi wcieleniami) to jednak wina wybitnie letnie, chłodne, odświeżające, dlatego zimą stawiam na pinot noir.
Pierwsze pinoty, których próbowałem zupełnie mnie do siebie nie przekonały. Był to śmiesznie tanie burgundy kupowane niemal hurtowo we francuskich hipermarketach – przeważnie wodniste, mocno kwasowe, bez ciała i charakteru. Potem przyszedł czas na pinoty klifornijskie – intensywnie (nie raz zbyt intensywnie) i słodko pachnące, puszyste, przyciężkie. Te wina dowodziły, że z pinota można wiele wycisnąć ale wciąż mnie nie urzekły. Ta sztuka udała się dopiero pinotom szwajcarskim łączącym w sobie godną nowego świata koncentrację z europejską subtelnością.
Niestety, w polskich sklepach o pinota nie łatwo – zwłaszcza gdy ktoś, tak jak ja przeważnie porusza się w przedziale cenowym do 40zł. W hipermarketach nie ma co nawet tracić czasu na poszukiwania, w sklepach specjalistycznych jest lepiej ale drogo. Tyle, że gdy człowiek napije się takiego wina, jakiego miałem przyjemność próbować wczoraj, przekonuje się, że warto czasami wydać tych 20 zł więcej po to by cieszyć się każdym łykiem wina.
Butelka, którą odkorkowałem wczoraj wieczorem i opróżniam do dna w doborowym towarzystwie pochodziła z wrocławskiego sklepu Winarium gdzie kosztuje 59zł. W Winarium wszystkie pinoty oscylują mniej więcej w okolicach tej półki cenowej. Jeśli wszystkie oscylują też wokół tego poziom jakości, to warto czasem takie pieniądze wydać.
Wino cieszy już oko – rubinowo lśniące, malujące na ściankach kieliszka gęsty, finezyjny wzór. Nachylam się nad lampką a w mój nos uderza owocowa soczystość, aromaty wiśni, truskawek, octu balsamicznego i słodko gorzka nuta kakao. Odwlekam pierwszy łyk, cieszę się zapachem, aż wreszcie smakuję. Na języku w zgrabną całość łączy się świeżość owocu morwy i gładkość faktury. Niczego nie brakuje, nic nie przeważa – jest intensywność smaku, jest ożywcza kwasowość, jest łagodząca ją szczypta słodyczy, są aksamitne garbniki i długi, pełen życia posmak. Jedyne czego nie ma to gryzący w podniebienie alkohol – choć jest go aż 14,5% nie przytłacza wina jedynie nieco je ocieplając. Ktoś powie, że taki umiar i równowaga równa się brakowi charakteru. Co z tego, skoro to tak wspaniale smakuje. Skoro jest to, co najważniejsze – echo owocu, słońca, ziemi. Jest wino.
Nazwa: Leyda Pinot Noir Single Vineyard Las Brisas
Kraj: Chile, Leyda Valley
Szczep: Pinot Noir
Ronik: 2008
Wiecej o tym jak zyje Polak w Tajlandii jakie sa ceny w Tajlandii i jak skonczyla sie moja wyprawa do Azji
3 comments:
To prawda, że u nas o pinota w dobrej cenie nie jest łatwo. Ja jakiś czas temu odkryłem doskonałe wina z tego szczepu od... węgierskiego producenta, Gala Tibora. Tyle że jego pinoty kosztują od 70 zł wzwyż :(
TIbor to gruba ryba więc i ceny grube. A przecież da się zrobić taniego, dobrego pinota. Kilka miesięcy temu kupiłem na Ukrainie wino firebird legend, proste, soczyste, owocowe, bardzo przyjemne. Zapłaciłem...12 zł
pisałem o nim tu http://iwines.blogspot.com/2010/03/powrot.html
To prawda, że Tibor się ceni. Niemniej jednak na Węgrzech jest do dostania za połowę naszej ceny. A taką ukraińską perełkę to zapewne kupi się tylko na miejscu.
Post a Comment