Friday, May 8, 2009

Garść wspomnień

Oto kilka prosto z głowy i niehronologicznie spisanych kalifornijski wspomnień. Jest tego znacznie więcej ale to te chwile przychodzą mi na myśl gdy całą tą podróż wspominam dziś, 2 tygodnie po powrocie:

Wizyta w winnicy Bonterra gdzie doradza guru win biodynamicznych Paul Dolan. Przechadzka wczesnym przedpołudniem po przepięknym ogrodzie. Wokół lawenda, rozmaryn palmy i winorośl. Próbowaliśmy kilku win ale w upale najprzyjemniej wypadł Sauvignon Blanc o intensywnym zapachu limonki. Podany w cieniu altany do krakersów z serem z dodatkiem lawendy.


Wino True Grit z winnicy Parducci. Jedyne oparte na Sarah jakiego próbowaliśmy w Kalifornii. W nosie słodycz kakao na tle z czerwonych owoców i rodzynek. W ustach miękkie, alkoholowe przywodzące na myśl porto. Świetny czekoladowy posmak.


Robert Mondavi Cabernet Sauvignon Reserve 1979 w zestawieniu z Cabernet Sauvignon 2005. To jak na razie najstarsze wino jakiego próbowałem więc siłą rzeczy zrobiło na mnie wrażenie. Zwłaszcza tym, że stojąc obok młodszego brata wciąż prezentowało się żwawo i soczyście. W nosie aksamitne o zupełnie dla mnie nowym zapachu w którym rozpoznałem tylko konfiturę z czarnej porzeczki z nutą mięty. Usta jak jedwab przeszyty soczystością. Jeśli tak smakuje stare wino od Mondaviego to jak smakuje jakieś wielkie Bordeaux ?!?



U tegoż Mondaviego podane po wykwintnej kolacji Moscato d’oro. Cudownie rześkie, lekkie, owocowe słodkie wino o przejmującym zapachu mango. Zero nadęcia, zero aspiracji, czysta skroplona przyjemność.

Kolacja w piwnicy Schug Winery z Walterem Schugiem, który wspaniale opowiadała o swoich pierwszych krokach w Kalifornii. „It takes a lot of beer to make a good wine”.



Degustacja win białych w Newton Wineyard na wzgórzu nad doliną Napa. Wśród nich pięknie pachnące passiflora Sauvignon Blanc od St. Supery oraz bardzo ciekawe wina z winnicy Hendry (Glbarino i Pinot Gris).



Wizyta w lokalnym barze Panchas w Yountville. Po kąpieli w morzu wina pół nocy z piwem i wódką przy amerykańskich klasykach z szafy grającej. A 200 m dalej „French laundry” – jedna z najlepszych restauracji na świecie. Pozwolili nam ją zwiedzić ale jeść nie dali.



Kieliszek takiego sobie Chardonnay o zapachu orzeszków ziemnych (producenta nie pamiętam) mocząc nogi w Pacyfiku. Takie chwile się pamięta.



Lunch na stojąco przy nabrzeżu w San Francisco. Kraby, krewetki, clam chowder i niedrogie białe wino prosto z butelki zawiniętej w papierową torebkę.

Degustacja, samodzielnie kupażowanie, różowe PN sączone nad basenem i wreszcie kolacja z Pinot Noir w winnicy DeLoach. Moje pierwsze prawdziwe spotkanie z tym szczepem i świetne wrażenia. Różane nosy, miękkie usta, bardzo łatwe i przyjemne wina.


Przejażdżka rowerowa i wizyta w Bell Winery połączona z degustacją ich fantastycznie ziołowego Merlota i bardzo ciekawego Caberneta Clone 6. Oba wina głębokie, skoncentrowane, niebanalne. Chyba najlepsze czerwone jakich próbowałem w Kalifornii.

6 comments:

Białe nad czerwonym said...

REWELACJA! Ależ bym chciał być w Twojej skórze. Oprócz win których próbowałeś ogromne wrażenie robi intensywność wycieczki, chyba za dużo czasu na nudę nie było:-)

Maciej Klimowicz said...

Ani chwili: wino, jedzenie i widoki od 9-tej rano do nocy. I wspaniali ludzie. Tęsknię bardzo.

kejsper said...

a co to jest passiflora? i skad wiesz jak pachnie? :)

Maciej Klimowicz said...

Inaczej cierpiętnica. Skąd wiem? No po prostu wiem. Obłędny zapach zresztą.

kohei said...

Gratuluję podróży, zazdroszczę wrażeń i zmysłu obserwacji:) Pozdrawiam!

Maciej Klimowicz said...
This comment has been removed by the author.