Thursday, April 1, 2010

Na zielonej Ukrainie

Zaszyłem się. Nie, nie mam na myśli wszywki przeciwalkoholowej. Wręcz przeciwnie - po miesiącach względnej abstynencji (przynajmniej od wina, od zimnego piwa w upalnym klimacie stronić nie sposób) ochoczo wracam do swojej pasji. Dlatego najbliższe miesiące upłyną mi na bujaniu się w hamaku rozwieszonym między dwiema sosnami, z książką w jednej dłoni, kieliszkiem wina w drugiej. Zaszyłem się bowiem w kniejach. Objechawszy wszerz i wzdłuż daleki wschód trafiłem na ten bliski, podkarpacki, na kresową wieś.

I w myśl slowfoodowego credo, każącego smakować to, co lokalne sięgam po wina z pobliskiej Ukrainy - kilka butelek udało im się kupić podczas niedawnej wizyty we Lwowie - to właśnie o nich pewnie w najbliższym czasie będę tu pisał najczęściej. Przynajmniej do maja kiedy Ukraińców wyprą Szwajcarzy - ale to już zupełnie inna historia.

Na pierwszy ogień poszła butelka tajemnicza. Tajemnicza głównie ze względu na użyty na etykiecie wschodni alfabet. Ale nie tylko - wszak udało mi się rozkodować miejsce pochodzenia wina (Koblewo, nieopodal Odessy) i użyte w kupażu szczepy (merlot, bastardo), schodki zaczęły się dalej. Chociażby przy deklarowanej przez producenta zawartości alkoholu - między 9,5 a 13%. Duży rozrzut? To co powiecie na zawartość każdego ze szczepów - między 40-60%? Ile którego - nie wiadomo.

Nie zrażając się nieprecyzyjnymi informacjami na etykiecie i brakami we własnej znajomości języków zdałem się na swoje zmysły. Najpierw oko - połyskliwe, o barwie rubinu z różowym połyskiem. Potem nos - prosty, żeby nie powiedzieć banalny. Niedojrzałą jak ukraińska demokracja czarną porzeczkę tłumi aromat śmietanowo-jogurtowy, który często odnajdowałem w rodzimej produkcji winach ze szczepu rondo. Wreszcie usta - gęstość wody, mało ciała przy jednoczesnym sporym nasyceniu smaku. Odpowiada mi taki nieprzytłaczający, nienurzący styl. Dzięki temu jest soczyście i owocowo. Niestety niezłe pierwsze wrażenie psuje końcówka - gorzkie, niedojrzałe garbniki i gryzący alkohol. Oto smutna alegoria prezydenckiej przygody Wiktora Juszczenki.

Wracając do wina - co tu dużo pisać - mogłoby być lepiej. Na szczęście w spiżarce, gdzieś między kilkukilogramowymi szynkami, swojską kiełbasą a marynowanymi maślakami, czeka jeszcze kilka ukraińskich butelek. Zatem jak to mówią dobrzy managerowie do mało wydajnych pracowników - jest miejsce na poprawę.


ps. Mam problem z bloggerem - przy wrzucaniu posta informuje mnie o błędach kodu html, zmienia czcionki, komplikuje (Tag is not allowed: META). Ja jestem w tym zakresie niepiśmiennym chłopem z Galicji. Kto pomoże?

2 comments:

Anonymous said...

Tag not allowed: META pojawia się przy wklejaniu tekstu do okna Bloggera z Worda.
Lepiej pisać od razu w oknie, albo wkleić z Worda i "usunąć formatowanie" tekstu jedną z opcji w menu.
A najlepiej przejść na Wordpress!
A swoją drogą choć Blogger wynajduje jakieś błędy w kodzie HTML to post najczęściej wyświetla się poprawnie, więc można się po prostu nie przejmować.

Maciej Klimowicz said...

A dziękuję, dziękuję. A da się na wordpressa przenieść całość bloga, z archiwum włącznie?