Monday, November 8, 2010

Cyrkowe sztuczki

Wieczór był na wskroś jesienny, zimny, deszczowy. Wrocławska Kawiarnio-winiarnia „Pod Gryfami” tym bardziej przytulna. Ochoczo rozsiadłem się w głębokim fotelu, przeskanowałem wzrokiem kartę win i zamówiłem coś na wskroś wiosennego – Vinho Verde. Miało oderwać mnie i moją towarzyszkę od jesiennych klimatów, ożywić konwersację, podnieść na duchu.

No i się zaczęło. Cyrk jakich mało – kelnerka przyniosła butelkę, korkociąg, kieliszki a z całym tym kramem przywlokła ciężki stolik zwieńczony srebrzonym kubłem pełnym lodu. Korek wyszedł gładko i natychmiast trafił pod nos kelnerki celem wywąchania skaz i niedoróbek. Cel może i szczytny ale środków nie uświęca – z tego co wiem lepiej niż korek powąchać samo wino, tym bardziej gdy korek, tak jak w tym przypadku, jest syntetyczny.

Potem przyszedł czas na próbę podniebienia – najpierw kelnerki, wykonaną za pośrednictwem małego kieliszka degustacyjnego, potem mojego już z pękatej lampki, jakiej nie powstydziłoby się klasyczne Bordeaux. W tej całej gimnastyce zabrakło tylko jednego elementu – prezentacji etykiety. Ja jednak oszołomiony faktem, że byle proste winko z Portugalii traktuje się  z tak arystokratycznym namaszczeniem, zapomniałem się o ten element przedstawienia upomnieć i zdałem się li tylko na swój nos. To był błąd. Owszem, zawartość kieliszka wydała mi się cosik podejrzana, bo zamiast cytryną i wiosną zapachniała woskiem i jesienią, ale że jednak pachniała i smakowało jak wino, przytaknąłem, że proszę bardzo, można nalewać.

Refleksja przyszła chwilę później, może przy trzecim albo czwartym przyjmowanym z niedowierzaniem łyku. No bo skąd w „zielonym winie” aż tyle odcieni żółtych i pomarańczowych, tyle słomy, miodu i ziół, tyle alkoholu w ustach? Byłbym zapadł się w toń wątpliwości odnośnie mojej własnej wiedzy i doświadczenia gdybym w desperackim geście nie chwycił się butelki i nie zerknął na etykietę.  I tak z kawiarnianego półmroku wyłonił się i moim oczom ukazał napis „Casa De la Ermita” DOC Jumilla, 2008, Viognier.

Cóż, ciężko na półwyspie iberyjskim znaleźć miejsce bardziej odległe od położonego na północy Portugalii regionu Minho gdzie pędzi się Vinho Verde, niż leżącą na południowym wschodzie Hiszpanii Jumillę.  Ciężko też o dwa bardziej różniące się od siebie białe wina niż chłodne Vinho Verde i skąpany w słońcu Viognier. Miała być lekkość i zwiewność, dostaliśmy masę i alkoholowe zamroczenie. Szczerze mówiąc, nie zdziwiłbym się, gdyby moja towarzyszka pomyślała, że działam w komitywie z kelnerką a wszystko to spisek dążący do upojenia jej w jakimś niecnym celu. Żeby uniknąć niepotrzebnych podejrzeń i jako człowiek nie lubiący wszczynać awantur, grzecznie uświadomiłem kelnerce jej błąd dodając jednocześnie, że trudno, dopijemy takie wino jakie nam podano pod warunkiem, że zapłacimy za takie jakie zamówiliśmy. Ta przystała na taki układ ochoczo dorzucając jeszcze do całego rachunku 10% upustu.(niech mi ktoś zresztą powie, czy upust można dorzucić?)

Wniosek? Nie lubię cyrku. Onieśmiela mnie to, wytrąca z równowagi, nie pozwala się skupić. Wolę wino podane bez zbędnych ceregieli, szybko, sprawnie i na temat. Zwłaszcza gdy jest banalne, chłopskie, na co dzień. Co innego gdybym zamówił Medoc z klasycznego rocznika (czekam na dzień, gdy będzie mnie na to stać) ale uprawianie gimnastyki artystycznej przy byle flaszce? To savoir-vivre sprowadzony do poziomu groteski.

Miło by było, gdyby restauratorzy zaczęli traktować wino jak część posiłku, równie przyjemną co oczywistą. Jak pieczeń, jak sos, jak ziemniaczki. Może zamiast odprawiać nad nim onieśmielające rytuały zaczną sprzedawać je w normalnych cenach (80zł za Vinho Verde? To dopiero groteska) a  klienci przestaną się go bać i zbędą je częściej zamawiać. Ot tak, bo pasuje do obiadu.

PS. "Pod Gryfami" polecam tak czy inaczej. Dla tych pluszów i luster, dębowych mebli i skrzypiących schodów. W takich dekoracjach kawa smakuje lepiej.

Wiecej o tym jak zyje Polak w Tajlandii jakie sa ceny w Tajlandii i jak skonczyla sie moja wyprawa do Azji

6 comments:

TomaszJ said...

Ja "Pod Gryfami" wspominam dobrze i chętnie tam wracam. Ale historii takiej jak Twoja jeszcze tam nie doświadczyłem.

Może warto być zatem czujnym? :-)

Wojciech Bońkowski said...

Trzy-cztery łyki... faktycznie długo to trwało!
Swoją drogą cena 80 zł straszna, nawet za to Viognier, warte chyba maksymalnie 30-40 zł.

Maciej Klimowicz said...

No wstyd przyznać. Ale na swoją obronę przywołuję onieśmielenie odbytym nad butelką rytuałem, niedowierzanie własnym ustom a przede wszystkim dekoncentrację siedzącą naprzeciw koleżanką. Są chwile, gdy wino nie jest najważniejsze ;)

A w kwestii cen - człowiek nie chce, zwłaszcza w towarzystwie, zamawiać najtańszego wina z karty, ale co zrobić, gdy to najtańsze kosztuje właśnie 80zł? Pewnie zmienić knajpę...

Wojciech Bońkowski said...

W Wwie nie tak łatwo znaleźć lokal z winem butelkowym klasy AOC poniżej 80 zł. Znam ten ból. Ale zmienia się powoli na lepsze.

Anonymous said...

Upustu dorzucić nie można, w szczególności, że w całej tej sytuacji mówimy nie o "upuście" a "opuście". Upuścićmożna butelkę z winę lub krew. Cenę się opuszcza. To błąd językowy ochoczo przez media (nawet w reklamach) powtarzany i pielęgnowany. Warto o tym pamiętać.

A tekst, fajny, jak cała sytuacja.

Pozdrawiam
Michał

Anonymous said...

Upustu dorzucić nie można, w szczególności, że w całej tej sytuacji mówimy nie o "upuście" a "opuście". Upuścić można na przykład butelkę z winem lub krew. Cenę się opuszcza. To błąd językowy ochoczo przez media (nawet w reklamach) powtarzany i pielęgnowany. Warto o tym pamiętać.

A tekst, fajny, jak cała sytuacja.

Pozdrawiam
Michał