Przejdź do głównej zawartości

Posty

Ostatki

Jedną nogą w samolocie do Azji drugą mocno ugrzązłem w Europejskich klimatach. Czując zbliżający się odlot próbuję nachapać się staro-kontynentalnych klimatów. A te klimaty to weekendowy wypad na narty do Czech a tam Utopenec, Smazeny Syr i tanie Rulandske Modre wypite z gwinta w obitym boazerią pensjonacie – cienkie, kwaśne ale w kontekście tak klasycznych okoliczności i dzielone na pół z kim trzeba – w sam raz. Te klimaty to też stek w restauracji Przystań położonej w miejscu zaprawdę kosmicznym – na środku Odry, w poświacie pięknie iluminowanego uniwersytetu. Do steku karafka tamtejszego house wine – sycylijskiego Nero d'Avola od producenta, którego nazwy nie pamiętam za to o zapachu przypalonego mleka, tostów i drewna, który przywołuje przyjemne wspomnienia. 33 zł za karafkę to za dużo, za butelkę byłoby znacznie lepiej. Ale wino niezłe. Tymczasem klimaty europejskie to wreszcie butelki opróżniane w zeszłym tygodniu właściwe codziennie, seriami, w przytulnym lokum w najpiękniej...

Pinot wieczorową porą

Jeśli miałbym wybrać swoje dwa ulubione szczepy, wśród win białych bezapelacyjnie zwyciężył by riesling, w kategorii win czerwonych na szczycie podium stanął by pinot noir. Rieslingi (może poza ich słodkimi wcieleniami) to jednak wina wybitnie letnie, chłodne, odświeżające, dlatego zimą stawiam na pinot noir. Pierwsze pinoty, których próbowałem zupełnie mnie do siebie nie przekonały. Był to śmiesznie tanie burgundy kupowane niemal hurtowo we francuskich hipermarketach – przeważnie wodniste, mocno kwasowe, bez ciała i charakteru. Potem przyszedł czas na pinoty klifornijskie – intensywnie (nie raz zbyt intensywnie) i słodko pachnące, puszyste, przyciężkie. Te wina dowodziły, że z pinota można wiele wycisnąć ale wciąż mnie nie urzekły. Ta sztuka udała się dopiero pinotom szwajcarskim łączącym w sobie godną nowego świata koncentrację z europejską subtelnością. Niestety, w polskich sklepach o pinota nie łatwo – zwłaszcza gdy ktoś, tak jak ja przeważnie porusza się w przedziale cenowym d...

Kiwi Maraton

  Seria pożegnalna trwa. Powoli żegnam się ze znajomymi, z miejscami, z polskim jedzeniem. Żegnam się też z winem. Tam gdzie jadę, należy ono do luksusów, a na te, przynajmniej na początku, nie będzie mnie stać. Dlatego nie przepuszczam żadnej okazji, żeby się nim nacieszyć. A taka nadarzyła się niedawno, w postaci panelu degustacyjnego Magazynu Wino. Temat: Nowa Zelandia. Jak dotąd próbowałem niewielu tamtejszych win, a moja widza na ich temat była szczątkowa i ograniczała się do kilku wyrwanych z kontekstu haseł: sauvignon blanc, pinot noir, aromaty trawiaste i kocich sików. Mało? O dziwo – na dobry początek, wystarczyło. Win było ponad 30, z tego zdecydowana większość z dwóch wspomnianych wyżej szczepów. Na pierwszy ogień poszyły liczne wcielenia sauvignon blanc. Powietrze w salce degustacyjnej błyskawicznie zapełniło się aromatami pokrzyw i liści pomidora, ziół i... potu (degustatorom nie udało się ustalić, czy był to pot świeży czy zakisły). Czasem na pierwszy plan wyrywał...

Notra Dame De La Solitude 2006

Wspomniałem ostatnio, że w najbliższym czasie nie zabraknie okazji do otwierania dobrych butelek. A wszystko to za sprawą biletu do Tajlandii, jaki niedawno zdecydowałem się kupić. Warto dodać – biletu w jedną stronę. Nie będę się tu rozpisywał o tej podróży, do tego służy inny blog. Tutaj ma być o winie. To, o którym chcę napisać przytargałem do starych dobrych znajomych, którzy zaprosili mnie na coś na kształt kolacji pożegnalnej. Znajomych, trzeba podkreślić, kompletnie zwariowanych na punkcie dobrej kuchni oraz wina i mogących o nich rozmawiać godzinami. W tych okolicznościach  o byle winku z Biedronki nie mogło być mowy. Po chwili namysłu sięgnąłem po pierwszą butelkę z mojej mini kolekcji – Notre Dame De La Solitude 2006. Nie jest to może etykieta szalenie droga, ale jako że z otwarciem tego wina czekałem cierpliwie dobre 4 lata, oczekiwania były niemałe. Niemałe było też rozczarowanie przy pierwszym kontakcie nosa z winem -  aromat okazał się niemrawy, jakby przygas...

To drink or not to drink?

Ledwie udało nam  się uporać z problemem doboru win do wigilijnych potraw a już winiarski świat gnębi nowy problem, – czym przywitać nowy rok? Szampanem? Winem musującym? Winem gazowanym? Prawdę mówiąc w moim przypadku będzie to...byle co. Co się nawinie, co mi ktoś do kieliszka naleje. W sylwestrową noc, w okolicach 24-tej świat wiruje w zawrotnym tempie a ja, obściskując się z przyjaciółmi przed knajpą na kontemplowanie wina nie mam już ani czasu ani ochoty. Dlatego szampana zostawiam w domu – są na niego lepsze okazje. Mam za to inny dylemat. A dotyczy on mojej skromnej kolekcji win. Leżały one dotąd we względnie dobrych warunkach w piwnicy mojego domu rodzinnego. Niestety, dom rodzinny poszedł pod młotek a nad winami zawisła groźba bezdomności. I tu pojawia się pytanie, – które z win można już wypić, a dla których powinienem szukać nowego lokum? Butelek jest 10, z różnych regionów, z różnych roczników, różnych rodzajów. Dodam, że okazji do ich wypicia w najbliższym czasie n...

Trzy ponętne Brazylijki

Jako że zachciało mi się ostatnio pisać o winach egzotycznych z mniej lub wcale nieznanych regionów , gdy na moją skrzynkę mailową przyszło zaproszenie na degustację win z Brazylii poczułem się w obowiązku wziąć w niej udział. Do sklepu Winarium , w którym czekały na mnie trzy Brazylijki (na głowę jeszcze nie upadłem i oczywiście, że wolałbym, by były to Brazylijki z krwi i kości a nie wina, ale jak się nie ma co się lubi…) przebrnąć musiałem przez całe zasypane śniegiem miasto. Ale chyba było warto. Oczekiwań nie miałem żadnych, bo i o winach Brazylii nie wiedziałem nic poza tym, że istnieją (Ta informacja wpadła mi w ucho już jakiś czas temu, ale nie poświęciłem jej większej uwagi). Jakiekolwiek przypuszczenia snuć mogłem jedynie na podstawach ogólnych –, że wino z ciepłych stron, że z nowego świata, więc pewnie rozdmuchane i w stylu nie do końca przeze mnie ulubionym. Tyle, że tu kłania się brzemię zasady, wg której punkt siedzenia określa punktu widzenia a wszytko, co oglądane z ...

Wiek wielkich odkryć

  Chyba każdy potrafi wymienić kilka krajów, w których robi się wino.  Mnie pierwsza do głowy przychodzi Francja, the mothership of all wine. Ktoś rzuci Wochami lub Hiszpanią. Ktoś wywoła do Tablicy Chile, USA, Australię. Lista jest długa. A gdyby tak odwrócić pytanie – w jakich krajach nie robi się wina? Od razu robi się ciekawie, na światło dzienne wychodzą nowe fakty, stereotypy ulegają brutalnej weryfikacji.  Bo okazuje się, że w miejscach w których w powszechnej świadomości wina nie ma – wino jest. I to coraz lepsze. Sam miałem przyjemność zderzyć się z kilkoma egzotycznymi butelkami. Przyjemność ta miała dwa oblicza. Czasami była czysto poznawcza, czerpana z samego faktu próbowania czegoś nowego, nieznanego. Tak było w przypadku win z Wietnamu. Lider tamtejszego winiarstwa – Dalat Winery opanował tajemnice logistyki i sztukę sprzedaży – butelki Dalat Wine dostępne są niemal w całym kraju, jak on długi i wąski, od Sajgonu aż po Hanoi. Gorzej z jakością – próbowa...